OBOWIĄZEK INFORMACYJNY

Zgodnie z Rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 roku w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE informujemy, iż na stronie internetowej Administratora znajduje się obowiązek informacyjny (zgodnie z art. 13 RODO), w którym wskazujemy w jaki sposób Państwa dane osobowe przetwarzane są przez Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego ul. Nowy Rynek 11; 09-400 Płock. Prosimy o zapoznanie się z niniejszą klauzulą informacyjną

PLIKI COOKIES

Informujemy także, iż my i nasi partnerzy wykorzystujemy technologie, takie jak pliki cookies, i przetwarzamy dane osobowe, takie jak adresy IP i identyfikatory plików cookies, w celu spersonalizowania treści w oparciu o Twoje zainteresowania, mierzenia wydajności treści oraz uzyskiwania wglądu w odbiorców, którzy widzieli treści. Kliknij poniżej, aby wyrazić zgodę na wykorzystanie tej technologii i przetwarzanie danych osobowych w tych celach. Jeśli nie chcesz, aby pliki cookies były wykorzystywane, kliknij w link Zarządzanie cookies, aby dowiedzieć się jak je wyłączyć.

Informujemy Ciebie, że w ramach serwisu używane są także także tzw. „niezbędne” pliki cookies niezbędne do funkcjonowania strony internetowej, umożliwiające korzystanie z usług dostępnych w ramach Serwisu, służące do zapewnienia bezpieczeństwa, np. wykorzystywanie do wykrywania nadużyć w zakresie uwierzytelniania itp. Szczegóły zawarte są w Polityce Prywatności

W przypadku pytań i wątpliwości co do zakresu przetwarzania Twoich danych przez Administratora zalecamy kontakt z Inspektorem Ochrony Danych - p. Rafałem Andrzejewskim. Kontakt: iod@teatrplock.pl, lub tel. 504 976 690.

Polityka Prywatności  |  Zarządzanie cookies
ROZUMIEM
Znajdź nas:

W teatrze trzeba być bezczelnym. Rozmowa z Piotrem Bałą

Scena zbiorowa. Aktorzy podczas próby z tekstami w dłoni. Magda Kuśnierz z lewej, czyta z Piotrem Bałą (w centrum) otwarty tekst. Za nimi Szymon Cempura i Bogumił Karbowski

18 grudnia odbyła się premiera sztuki Rabenthal, albo jak przyrządzić rybę fugu Jörga Grasera w reżyserii Piotra Bały. W spektaklu powstałym w ramach Sceny Inicjatyw Aktorskich wystąpili Magda Kuśnierz, Piotr Bała, Szymon Cempura i Bogumił Karbowski. Tym samym zainaugurowaliśmy działanie czwartej sceny – sceny „Teatr w kulisie”, autorskiego pomysłu Piotra Bały, który w tym roku świętuje 30-lecie pracy na scenie. Z Piotrem Bałą rozmawia Monika Mioduszewska.

Monika Mioduszewska: Jesteśmy świeżo po premierze sztuki Rabenthal, albo jak przyrządzić rybę fugu Jörga Grasera w twojej reżyserii. Jak się czujesz z tym, co się wydarzyło?

Piotr Bała: Myślę, że wszystko poszło sprawnie. Oczywiście jako realizator pewnie jeszcze bym coś poprawił. Zwłaszcza, że zrobiliśmy to najszybciej na świecie.

Długo ci siedział w głowie ten Rabenthal?

Podchodziłem do tego trzy razy i zawsze coś mi przeszkodziło. Zobaczyłem tę sztukę 26 lat temu w Olsztynie. Byłem przekonany, że taki fajny tekst będzie podejmowany. Nigdy bym nie przypuszczał, że będę drugim, który to zrobi w Polsce. Chciałem także w tym grać. Nie pamiętam już, czy wtedy myślałem o sobie jako o Rabenthalu, w końcu miałem jeszcze warunki amanta. Moją rolę grał wtedy Staszek Krauze. Był absolutnie innym Boscikiem ode mnie – szczupły blondyn, oszczędny w ruchach. Powiedział mi wtedy ważną rzecz: „Piotr, nigdy się nie bój być brzydkim na scenie”.

Posłuchałeś?

Tak, i kiedy myślałem o reżyserii Rabenthala, uznałem, że ten kucharz jest jednak dla mnie. Bez względu na to, jak będę wyglądał, to nie będę się bał charakteryzacji, która mnie pobrzydzi.

Co cię tak ujęło w tej sztuce?

Przy wszystkich realizacjach na Scenie Inicjatyw Aktorskich, chcieliśmy, żeby sztuka miała wartość i jakość. Były Na pełnym morzu Mrożka, czy Łysa śpiewaczka Ionesco. Fugu jest naprawdę dobrze napisana, z klasą, bez wulgaryzmów. Nawet po wycięciu wielu niuansów psychologicznych jest tam dużo do grania.

Reżyserowanie samego siebie jest trudne?

Oj, bardzo. Przy dużym zadaniu aktorskim wymaga to ogromnej podzielności uwagi.

Dowiedziałeś się czegoś o sobie podczas tej pracy?

Odkryłem coś, czego się nie spodziewałem. Okazało się, że potrafię być człowiekiem cierpliwym. Pomimo braku czasu. Chyba nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Żadnych nerwów. To była bardzo sympatyczna praca.

O czym dla ciebie jest Rabenthal?

To opowieść o ludziach, o klasach społecznych i różnicach miedzy nimi. Rabenthal robi sobie pewien życiowy eksperyment, który wymyka mu się spod kontroli. Zaczynamy od tego, że do restauracji, w dniu swojego ślubu wchodzi dwoje bogatych ludzi, kobieta i mężczyzna z tej samej sfery. Ona jest trochę sympatyczniejsza. Choć widać, że jest zdołowana i zblazowana, nie ma nawet porównania z Rabenthalem, który nie dość, że „śmierdzi mu pod nosem”, to jeszcze chce zniszczyć swoją kobietę wymyślnymi sposobami. Bardzo go to cieszy. Wychodzi na to, że w tej restauracji się stołuje i zna dobrze to miejsce.

Czuje perwersyjną przyjemność z bycia w miejscu, które jest poza jego klasą społeczną?

Tak. Wie też, że partnerce to nie odpowiada i się tym bawi. Żyjemy w takich czasach, że wszystko jest możliwe, ale jednak moim zdaniem to, co Rabenthal wymyślił dla swojej świeżo poślubionej żony, jest trochę nietypowe. To jest prawdziwa czarna komedia.

Kim jest Boscik?

Ktoś powiedział po premierze, że najbardziej uczciwy i najprostszy człowiek dostaje po dupie. To jest Boscik. Jest prosty, czasem nawet prostacki, ale ma dużą gamę uczuć. Z jednej strony opowiada o wojnie, z drugiej chce pokazać bogatej kobiecie, że życie nie jest takie proste. Mówi jej, że są rzeczy gorsze niż sama śmierć.

Jest człowiekiem z traumą?

Z traumą, która go doprowadziła do znieczulicy, jednak kobieta budzi w nim uczucia. Jest dla niego miła, bo chce mężczyzny, który ją przytuli, wysłucha jej, pójdzie z nią do łóżka. Da jej coś prawdziwego, w odróżnieniu od Rabenthala.

Co to za pomysł ze sceną „Teatr w kulisie”?

To mnie akurat cieszy, bo sam to wymyśliłem, a inni podjęli. Zarówno ci, którzy ze mną grali, jak i widzowie. Zatem mówię ,,bezczelnie’’, że to mój patent. Pierwotnie chciałem zrobić tę sztukę na patio, za sceną. Jednak mógłby pojawić się problem z dźwiękiem i oświetleniem. Wtedy wpadłem na pomysł z kulisami dużej sceny, które są bardzo teatralne. Są ciemne, wręcz mroczne, w sam raz do tej sztuki.

Wszyscy się dziwią, jak to jest możliwe, że obchodzisz 30-lecie pracy artystycznej. Musiałeś bardzo wcześnie zacząć?

Zacząłem w 1992 roku, jako osiemnastolatek. Należałem do Klubu Gońca Teatralnego w Wałbrzychu, który służył do różnych celów – promowania teatru przez młodych ludzi, noszenia ulotek i do robienia spektakli amatorskich. Przy naszym klubie powstała grupa teatralna SEN. Jeździliśmy po różnych festiwalach. Byliśmy nieźli, dostawaliśmy nagrody. Zrobiliśmy autorską sztukę, którą w większości napisałem – Można być szczęśliwym. Dyrektor Teatru zgodził się, żebyśmy pokazali ją na małej scenie wałbrzyskiego teatru. Przyszedł na to przedstawienie i zaproponował mi miejsce w zespole. Oczywiście byłem zachwycony, bo w tamtym czasie już wiedziałem, co chcę robić. No i tak zagrałem pierwszą rolę – reportera w Mayday’u Cooney’a. Potem dostałem etat, mimo że byłem adeptem, czyli uczniem. Natomiast przy pracy nad Operą za trzy grosze okazało się, że trochę potrafię śpiewać.

A potem była szkoła?

Dyrektor Bielicki proponował mi egzamin eksternistyczny, ale uznałem, że w teatrze będę się uczył wszystkiego przez wiele lat. Mówi się, że szkoła nie uczy tego, co robić, ale czego nie robić. Kierunkuje, mówi ci kim jesteś. Ma zabrać to, co niedobre, a dać możliwość zrozumienia po co i dlaczego, oraz wzbogacić o pewne umiejętności. Jeśli jednak tego „czegoś” w sobie nie masz, to żadna szkoła nie pomoże.

I tak się zaczęła przygoda ze studium aktorskim w Olsztynie?

Zaczęły się zajęcia, oraz gra na scenie zawodowej teatru olsztyńskiego. Byłem podbudowany, ponieważ nie wszyscy dostąpili tej możliwości. Moją pierwszą premierą było Wesele w reżyserii Hanuszkiewicza, który bardzo lubił pracować z młodymi ludźmi. Mnie trafiła się rola Rycerza Czarnego. Byłem bardzo zadowolony, że mogę pracować z Panem Adamem. Realizowaliśmy spektakl, ale też mieliśmy z nim warsztaty. Później już grałem cały czas, aż do dzisiaj.

Gdybyś miał podejmować decyzję jeszcze raz, zostałbyś aktorem?

Chyba tak. Teatr się przewijał przez całe moje życie. Trafiałem na nauczycieli, którzy chcieli czegoś więcej, niż uczyć. Miałem świetnego historyka, który prowadził historyczne koło teatralne. Grałem u niego Przedsława i Kopernika. Właściwie już w przedszkolu występowałem w przedstawieniach. Teatrzyk prowadziła emerytowana aktorka. Zostałem też najmłodszym konferansjerem w kraju. Miałem 6 lat i zapowiadałem duże imprezy w Wałbrzychu.

Nie rozważałeś nigdy czegoś innego?

Historię i archeologię śródziemnomorską. Jak na amatora, nadal jestem niezły z wiedzy historycznej. Zawdzięczam to chyba tacie, który uwielbiał historię. Oglądałem filmy, programy Wołoszańskiego. Rodzice mnie w niczym nie blokowali, ale był taki moment, że zapytali mnie, czy zdaję sobie sprawę, że aktorstwo to ciężki i niskopłatny zawód. Wydawało mi się, że to rozumiem i postanowiłem spróbować. Od dziecka chodziłem do teatru, bo rodzice tego pilnowali. Kiedy więc pojawiły się możliwości, żeby grać w Gońcu, a następnie w Teatrze, to po prostu skorzystałem z zaproszenia.

Dlaczego jesteś aktorem?

Kiedy zaczynałem, to myślałem, że teatr ma jednak pewną misję. Tego mnie nauczył Wowo Bielicki, mój pierwszy dyrektor. Naszym zadaniem jest przede wszystkim wkładanie ludziom kultury do głowy za pomocą dobrej i interesującej literatury. Wowo swego czasu był bardzo znaną postacią w Warszawie, a wcześniej zakładał Teatr Bim Bom z Cybulskim, Kobielą i Federowiczem, pomimo to często wychodził przed porannym spektaklem do młodzieży i mówił, co wyjątkowego dla nich przygotował. Każdy spektakl był dla niego ważny i każda publiczność również.

A co jest dla ciebie najtrudniejsze w aktorstwie?

Zawsze wiedziałem, że teatr jest sztuką zbiorową. Nie jest łatwe dla aktora, aby nie stawiać siebie na piedestale, nawet grając główną postać. Myśleć o całości, dialogować i słuchać partnera, a zarazem nie zapominać o swojej roli.

Czyli najtrudniejsze jest powstrzymanie ego?

Tak, chociaż ego jest potrzebne na scenie. Uważam, że skromność w teatrze nie jest dobra, chociaż starsze pokolenie nam to wpajało (na szczęście nie wszyscy).

Siedź w kącie, a znajdą cię?

Bzdura zupełna. Aktor musi być bezczelny! Skromność w teatrze się nie opłaca. Najgorzej, kiedy w ustach niektórych ludzi zaczyna być mijającym się z prawdą frazesem. Najważniejsze jednak, że teatr to cały zespół.

To cenne, że to mówisz, bo teatr jest bardzo hierarchicznym środowiskiem. Czasem trudno o porozumienie między różnymi grupami.  

Kiedyś był jeszcze bardziej hierarchiczny, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Wydawało mi się, że dzięki temu wszystko dobrze funkcjonuje. W wielu Teatrach w Polsce, ale i na Ukrainie, w Rosji, do dziś tak jest. Nie warto stawiać barier, ale też nie można pozwolić wleźć sobie na głowę. Kiedy wydaje mi się, że coś nie pasuje i jest nie do przyjęcia dla mnie, albo całego Teatru, to o tym mówię głośno, nawet dyrektorowi.

Ale emocje cię czasem ponoszą?

To prawda. Jestem emocjonalny i niecierpliwy. Myślę, że jeśli się do czegoś dąży, to czasem gniew jest uzasadniony. Zazwyczaj, kiedy jest jakieś spięcie, to po chwili żałuję i jest mi głupio. Staram się później być pierwszym, który wyciąga rękę.

Naprawdę?

Pewnie. Warto jest myśleć (nie tylko na scenie)

Zdjęcie 1: Piotr Bała, fot. Waldemar Lawendowski
Zdjęcie 2: Piotr Bała i Magda Kuśnierz, Rabenthal, albo jak przyrządzić rybę fugu, fot. Waldemar Lawendowski
Zdjęcie 3: Renata Dancewicz i Piotr Bała, Wesele, Teatr im. Szaniawskiego w Wałbrzychu, 1994