OBOWIĄZEK INFORMACYJNY

Zgodnie z Rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 roku w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE informujemy, iż na stronie internetowej Administratora znajduje się obowiązek informacyjny (zgodnie z art. 13 RODO), w którym wskazujemy w jaki sposób Państwa dane osobowe przetwarzane są przez Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego ul. Nowy Rynek 11; 09-400 Płock. Prosimy o zapoznanie się z niniejszą klauzulą informacyjną

PLIKI COOKIES

Informujemy także, iż my i nasi partnerzy wykorzystujemy technologie, takie jak pliki cookies, i przetwarzamy dane osobowe, takie jak adresy IP i identyfikatory plików cookies, w celu spersonalizowania treści w oparciu o Twoje zainteresowania, mierzenia wydajności treści oraz uzyskiwania wglądu w odbiorców, którzy widzieli treści. Kliknij poniżej, aby wyrazić zgodę na wykorzystanie tej technologii i przetwarzanie danych osobowych w tych celach. Jeśli nie chcesz, aby pliki cookies były wykorzystywane, kliknij w link Zarządzanie cookies, aby dowiedzieć się jak je wyłączyć.

Informujemy Ciebie, że w ramach serwisu używane są także także tzw. „niezbędne” pliki cookies niezbędne do funkcjonowania strony internetowej, umożliwiające korzystanie z usług dostępnych w ramach Serwisu, służące do zapewnienia bezpieczeństwa, np. wykorzystywanie do wykrywania nadużyć w zakresie uwierzytelniania itp. Szczegóły zawarte są w Polityce Prywatności

W przypadku pytań i wątpliwości co do zakresu przetwarzania Twoich danych przez Administratora zalecamy kontakt z Inspektorem Ochrony Danych - p. Rafałem Andrzejewskim. Kontakt: iod@teatrplock.pl, lub tel. 504 976 690.

Polityka Prywatności  |  Zarządzanie cookies
ROZUMIEM
Znajdź nas:

Warto zrobić przestrzeń, żeby życie mogło się wydarzać - wywiad z Sylwią Krawiec

Spoglądająca w obiektyw Sylwia Krawiec z rozpuszczonymi brązowymi włosami

Z Sylwią Krawiec, żegnającą się z płockim teatrem, rozmawia Monika Mioduszewska.

Odchodzisz z teatru po siedmiu latach. To koniec czy dopiero początek? 

Zdecydowanie początek! Gdybym czuła, że to ma być koniec, to nigdy nie zdecydowałabym się na taki ruch. Zmiany i dziękowanie rożnym etapom w naszym życiu są zawsze początkiem czegoś nowego. Są w pewnym sensie ponownym otwarciem. Czasem po prostu trzeba sobie zrobić przestrzeń, żeby życie chciało się wydarzyć, a ja jestem wręcz głodna nowych doświadczeń, ludzi, miejsc i przeżyć. Chcę sprawdzić, co jeszcze znajduje się za rogiem i co świat ma mi do zaproponowania. Zmiany są potrzebne, są wyzwaniem, budzą nas do nowych aktywności. Z wielką wdzięcznością za te niezwykle bogate w doświadczenia lata, zmierzam w dalszą wędrówkę.

Za czym będziesz tęskniła najbardziej?

Na pewno za „Hitlerem na lodzie”! (śmiech), czyli końcowymi tańcami podczas ukłonów w spektaklach pana Stefana Friedmanna. Za dźwiękiem gongu, zakulisowymi żartami, przymiarkami kostiumów, które zawsze były dla mnie wielką ekscytacją oraz za pomysłami Krzysztofa Małachowskiego na nowe zaskakujące wizerunki dla mnie. Nie udało mu się tylko ściąć mi włosów do roli całkowicie na krótko – ale czuję, że jeszcze kiedyś się uda! (śmiech)

Co ci przyniosło te siedem lat?

Tak ogromnego doświadczenia scenicznego najprawdopodobniej nie dostałabym w żadnym innym miejscu. Ponad czterdzieści różnorodnych ról, ogrom nagłych zastępstw, które budują rzemiosło aktorskie, mnogość zaskakujących jubileuszy – sto zagranych Pcheł Szachrajek, sto pięćdziesiąt Kopciuszków i Berków. Te siedem lat pokazało mi, że naprawdę jestem bardzo wytrzymałą i silną kobietą, że pomieszczę w sobie bardzo dużo różnorodnych emocji i wyzwań.

To były dobre doświadczenia?

Kocham scenę i kontakt z publicznością całym sercem.Mocno jednak doświadczyłam również tego, że teatr jest czarującym, ale jednocześnie bardzo zaborczym kochankiem. Że wymaga całkowitej uwagi, poświęcenia i zaangażowania. Że wręcz nakazuje oddać się mu w pełni. Nie wiem, czy pragnę, aby całe swoje życie oprzeć na tak zaborczej i absorbującej relacji. Potrzebuję zasmakować również innego rodzaju funkcjonowania. Sprawdzić partnerską relację zawodową.

Jakie masz plany po przekroczeniu progu płockiego teatru? 

Próg teatru przekroczyłam siedem lat temu jako osoba bardzo ufna, otwarta, może nawet naiwna, ale z wielkim sercem do działania i rzetelnej pracy. Wychodzę z niego jako kobieta dużo bardziej ostrożna, czujna, świadoma. I, o ile to możliwe, z jeszcze bardziej otwartym sercem na różnorodność wyzwań życiowych. Planów mam wiele, ale jako osoba, której praca była całym światem wiem, że warto skierować się również w inne sfery życia. Czas zauważyć, że nie jesteśmy tylko i wyłącznie obowiązkami zawodowymi – jesteśmy również podróżami, muzyką, obrazami, barwami, głosem, bliskimi ludźmi, wolnością, szumem moich kochanych nadmorskich fal... 
I tym właśnie teraz pragnę być - smakowaniem, doświadczeniem, sprawdzaniem, zadawaniem pytań, zwiedzaniem, rozwijaniem swojego głosu przy moim kochanym mikrofonie, rozmowami do świtu, tańcem, śpiewem i…
skończeniem wreszcie mojej pracy doktorskiej. (śmiech).

Masz jakieś propozycje zawodowe?

Propozycje zawodowe mam bardzo konkretne, przyglądam się im z ciekawością, dając sobie prawo do uważnego wyboru. Nie będę skakać na główkę do wody, ponieważ nie chcę sobie roztrzaskać kręgosłupa. Za bardzo cenię sobie zdrowie i spokój psychiczny, mój oraz moich bliskich. Wiem, że mam bardzo dużo do zaproponowania i nie pozwolę sobie zrobić krzywdy. Jestem przekonana, że najważniejsza rola życiowa jest jeszcze przede mną, a najciekawsze wyzwanie już puka do moich drzwi. 

Która z płockich ról była dla ciebie najważniejsza?

Czuję, że nie mnie oceniać, która rola była najważniejsza. Jeśli są widzowie, którzy pamiętają mnie w danej odsłonie i wniosłam do ich życia trochę radości albo refleksji – to wtedy jest to dla mnie najcenniejsze. Role ważne dla mnie to te, które rezonują z publicznością. To te chwile, kiedy widzowie wierzą w świat, który stworzyliśmy na scenie i podążają za nami w pełnym zaufaniu. Wówczas wydarzają się niezwykłe momenty i spotkania, które zabieram ze sobą dalej.

Jakie to momenty?

Na przykład ta chwila, gdy nastolatka napotkana na ulicy mówi mi, że chciałaby mieć w sobie taką siłę i determinację, jaką miała moja Katarzyna w Poskromieniu złośnicy. Albo kiedy widzowie krzyczą po spektaklu Szalone nożyczki: "Wiedzieliśmy, że to pani zamordowała Izabelę Czerny!". Wzruszające chwile, gdy młodziutka Blanka podchodzi do mnie po Tajemniczym ogrodzie z wielkim, błękitnym misiem i mówi mi, że jestem dla niej ważna, i że dzięki mnie chce zostać aktorką. I od tamtej pory widuję ją rozpromienioną na widowni teatru regularnie, razem z rodzicami. (Tak, droga Blanko, misia mam do dzisiaj i wybiera się on ze mną w dalszą podróż, aby przypominać mi, po co uprawia się ten zawód).To młoda, niezwykła kobieta, cierpiąca na depresję, która po spektaklu Nic nie gra napisała do mnie, że nie pamięta kiedy ostatni raz tak bardzo szczerze się śmiała.To grosik, w ozdobnym pudełku zostawiony w szatni przez małego chłopca dla Pchły Szachrajki z dedykacją – „Na dalekie i piękne podróże!”, który teraz bardzo mi się przyda! (śmiech)
Bez względu na ilość zadania scenicznego – jeśli widzowie odnaleźli w moich postaciach coś ważnego dla siebie – to było dla mnie zawsze najcenniejsze. Tak było między innymi z rolą Niewidomej Dziewczyny w Bambini di Praga Bohumila Hrabala w reżyserii Marka Mokrowieckiego. 

To właściwie epizod, a okazał się tak ważny?

Na scenie byłam niecałe 10 minut, ale tak bardzo chciałam tą rolą powiedzieć jak najwięcej. Pokazać, że mimo ograniczeń, nasza wiara w to, że może być lepiej – jest w stanie nas uratować. To nie ilość naszego zadania, ale ciężar tematu i serce, które mu oddamy, tworzą rolę. Tak wielu pięknych wiadomości, jak po tym spektaklu, nie dostałam chyba nigdy. Widzowie bardzo potrzebowali jasności przekazu w tak ważnym temacie, jakim jest brak zmysłu wzroku, ale też w takim, jakim była pandemia w tamtym momencie. I właśnie po to my, twórcy teatru, jesteśmy – nie po to, aby samemu czuć, że tworzymy wielkie dzieło, ale po to, aby widzowie potrafili się w nas przejrzeć, aby mogli znaleźć w tych scenicznych historiach to, czego potrzebują w danym momencie. Do dzisiaj pamiętam chwilę, gdy po tym spektaklu przebijając się przez tłum szedł w moją stronę krytyk czeski Ladislav Vrchovský i wpatrywał się we na mnie wielkimi załzawionymi oczami. W tym spojrzeniu było tak wiele. Drżącym głosem mówił do mnie po czesku, chwycił się za serce, po czym z wdzięcznością schylił przede mną czoło. Ja nie musiałam wtedy rozumieć, co do mnie powiedział. Prawdziwe emocje są przecież tak bardzo czytelne, znajdują się ponad wszelkimi barierami językowymi. Te oczy, przejrzały się w historii tej niewidomej dziewczynki, dostały dokładnie to, czego potrzebowały na tamten moment. Takie chwile uświadamiają mi, jak teatr jest ważnym, potrzebnym miejscem i jak trzeba o niego dbać, żeby niósł wartości na dobrym poziomie. Dlatego to ja najchętniej zapytałabym widzów, czy któraś moja rola była dla nich ważna i jeśli uzyskam odpowiedź – to będzie wówczas miało dla mnie największe znaczenie. 

Czy rola Niewidomej skłoniła cię do zajęcia się tworzeniem audiodeskrypcji do spektakli dla osób niewidomych?

Podczas prób do tego spektaklu już byłam od kilku lat we współpracy z cudownymi ludźmi ze Stowarzyszenia „De Facto”. Myślę jednak, że doświadczenie w pracy z osobami niewidomymi oraz słabowidzącymi pomogło mi podejść głębiej do tematu. Audiodeskrypcja, którą tworzę i nagrywam od siedmiu lat, jest przestrzenią dbającą o to, aby każdy miał pełny dostęp do kultury. Jestem całym sercem za dostępnością, wręcz uważam że to ona czyni kulturę pełną w przekazie i nie powinniśmy nikogo w niej pomijać. Bez względu na ograniczenia. 

Pamiętasz jakieś szczególne spotkania na scenie?

Było ich bardzo dużo.Takimi spotkaniami są na przykład role, dzięki którym mogłam zobaczyć w oczach swoich partnerów na scenie kogoś zupełnie innego niż na teatralnym korytarzu. Jestem wdzięczna na przykład za Balladynę, bo spotkania z Pustelnikiem (Krzysztof Bień) zawsze powodowały we mnie prawdziwy dreszcz niepokoju, jakby naprawdę ktoś miał odkryć za chwilę moją zbrodnię. Tak dużo ważnych lekcji scenicznych dostałam przez ten czas, że chyba teraz będę miesiącami je sobie zbierała i wspominała. Mój „teatralny tata” podczas debiutu scenicznego - Jacek Mąka (ojciec mojej Katarzyny Złośnicy) powtarzał, że dowiem się, czym jest ten zawód, jak minie mi 10 lat praktyki scenicznej. Właśnie, łącząc te lata płockie z latami scenicznymi w Olsztynie, mija mi te magiczne 10 lat.„Tato”, już wiem, czym jest ten świat - jak bardzo jest urzekający, czarujący, pełen magii i iluzji, ale również jak bardzo jest absorbujący, zaborczy, wymagający, bolesny  i pochłaniający bez reszty. Tak bardzo ciężko w nim o równowagę.

I nie kończy się na scenie?

Aktorstwo jest dla mnie nie tylko wychodzeniem na scenę. Uważam, że pracą w teatrze mamy moc kreowania rzeczywistości - lepszej, jaśniejszej. Zawsze czułam, że możemy przy pomocy sceny i naszych umiejętności zdziałać znacznie więcej. Gdy tylko poczułam, że widzowie obdarzyli mnie zaufaniem i sympatią (za co będę już zawsze bardzo wdzięczna), to uświadomiłam sobie, że możemy razem bardzo dużo osiągnąć. W pandemii zorganizowałam zbiórkę produktów spożywczych dla osób bezdomnych. Do dzisiaj pamiętam tę chwilę, gdy po mojej relacji w social mediach, podłoga w portierni teatralnej wręcz zapełniła się produktami od widzów.To utwierdziło mnie w przekonaniu, że po to właśnie jest teatr, po to jesteśmy my, aktorzy – aby wypełniać ten świat dobrem i miłością. Gdy kwestowałam na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy i organizowałam licytację teatralnych przedmiotów jednocząc przy tym cały zespół, wiedziałam, że na widzów i ich cudowne spotkania oraz wsparcie mogę zawsze liczyć. Scena ma wielką siłę i moc rażenia, wykracza mocno poza instytucję i budynek teatru. Trzeba tylko uważnie skierować wektor, a mogą naprawdę zadziać się rzeczy niezwykłe. 

Czy będzie cię można jeszcze zobaczyć na płockiej scenie czy to definitywne pożegnanie? 

Nie wiem, czy można w ogóle definitywnie pożegnać się z teatrem. Zostawiłam tutaj tak dużo serca, łez, uśmiechu i energii, że nie umiałabym tego całkowicie uciąć. Uwielbiam spotkania z płockimi widzami, nie wyobrażam sobie nie wrócić na tę ogromną scenę, nie wyobrażam sobie nie usłyszeć już nigdy naszego płockiego teatralnego gongu i nie poczuć magicznej atmosfery kulis. Będę tutaj przyjeżdżała dopóki tylko widzowie będą chcieli tych moich gościnnych powrotów. 
Mogę jednak uprzedzić, że wracam bardzo szybko, bo już 16 i 17 września na spektakl Żona potrzebna od zaraz w reżyserii cudownego Stefana Friedmanna. A więc będę jeszcze tańczyła w ukłonach! Nie żegnam się zatem. Mówię - do zobaczenia.

Dziękuję za rozmowę.