23 sierpnia zagraliśmy setne przedstawienie „Berek, czyli upiór w moherze. Popularność tego tytułu nie zaskakuje. To opowieść o konfliktach, które od czasów premiery (2016) tylko przybrały na sile. - Historia jest wytworem mojej wyobraźni, ale została zainspirowana wydarzeniami z życia mojego znajomego, który z racji swojej orientacji seksualnej, był wtedy ofiarą prześladowań ze strony sąsiadów z warszawskiej kamienicy – mówił w 2016 roku Marcin Szczygielski, autor sztuki.
„Berek”, to historia Anny, ortodoksyjnej katoliczki, zwanej przez Pawła „moherowym beretem” i Pawła, młodego geja, o którym Anna nie wyraża się inaczej niż „Pedał”. A jednak coś ich połączy. - Głęboko wierzę, że wszystkich ludzi coś łączy, i że jeśli tylko zechcą zadać sobie trud, nawet dwie osoby o skrajnie odmiennych charakterach, przekonaniach politycznych i wierzeniach są w stanie znaleźć wspólną płaszczyznę porozumienia. Wszyscy pragniemy w życiu tego samego – akceptacji, miłości i szczęścia – mówił Marcin Szczygielski Leszkowi Skierskiemu przed premierą. I jeszcze - Kiedy pisałem „Berka” (…) to bardziej spodziewałem się wściekłości i ataków ze strony czytelników niż uznania. Bo sam byłem wściekły, a książka miała być atakiem na hipokryzję i fasadowość przekonań głoszonych przez naszych pseudokatolików, których uosobieniem w „Berku” jest Anna. Ale w pewnym momencie polubiłem tę bohaterkę i sam zacząłem ją coraz lepiej rozumieć, tak samo, jak książkowy Paweł. Uświadomiłem sobie, że jej religijny fanatyzm jest reakcją obronną na samotność, odrzucenie, brak spełnienia, szczęścia i miłości. I nagle okazało się, że ona sama zasługuje na współczucie w większym nawet stopniu, niż Paweł. Myślę, że to podejście zaważyło na powodzeniu powieści – obie strony mają tu głos – wyjaśniał autor.
Bardzo dziękujemy Państwu za to, że aż sto razy chcieliście obejrzeć historię Anny i Piotra. Życzymy sobie kolejnej setki!
Fotografie: Waldemar Lawendowski