OBOWIĄZEK INFORMACYJNY

Zgodnie z Rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 roku w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE informujemy, iż na stronie internetowej Administratora znajduje się obowiązek informacyjny (zgodnie z art. 13 RODO), w którym wskazujemy w jaki sposób Państwa dane osobowe przetwarzane są przez Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego ul. Nowy Rynek 11; 09-400 Płock. Prosimy o zapoznanie się z niniejszą klauzulą informacyjną

PLIKI COOKIES

Informujemy także, iż my i nasi partnerzy wykorzystujemy technologie, takie jak pliki cookies, i przetwarzamy dane osobowe, takie jak adresy IP i identyfikatory plików cookies, w celu spersonalizowania treści w oparciu o Twoje zainteresowania, mierzenia wydajności treści oraz uzyskiwania wglądu w odbiorców, którzy widzieli treści. Kliknij poniżej, aby wyrazić zgodę na wykorzystanie tej technologii i przetwarzanie danych osobowych w tych celach. Jeśli nie chcesz, aby pliki cookies były wykorzystywane, kliknij w link Zarządzanie cookies, aby dowiedzieć się jak je wyłączyć.

Informujemy Ciebie, że w ramach serwisu używane są także także tzw. „niezbędne” pliki cookies niezbędne do funkcjonowania strony internetowej, umożliwiające korzystanie z usług dostępnych w ramach Serwisu, służące do zapewnienia bezpieczeństwa, np. wykorzystywanie do wykrywania nadużyć w zakresie uwierzytelniania itp. Szczegóły zawarte są w Polityce Prywatności

W przypadku pytań i wątpliwości co do zakresu przetwarzania Twoich danych przez Administratora zalecamy kontakt z Inspektorem Ochrony Danych - p. Rafałem Andrzejewskim. Kontakt: iod@teatrplock.pl, lub tel. 504 976 690.

Polityka Prywatności  |  Zarządzanie cookies
ROZUMIEM
Znajdź nas:

Bawi mnie wyprowadzanie widza na manowce. Rozmowa z Rafałem Kotomskim

Ballady na niby, to tytuł wystawy rysunków Rafała Kotomskiego, która towarzyszyła tegorocznym obchodom Międzynarodowego Dnia Teatru. Otwarcie wystawy odbyło się 26 marca przed premierą Balladyny. Z autorem rysunków rozmawiała Monika Mioduszewska-Olszewska.

Rafał Kotomski: O rysowaniu rozmawiamy?

Monika Mioduszewska-Olszewska: A chce pan porozmawiać o czymś innym?

Możemy rozmawiać o rysowaniu…

Zastanawiam się, czy pan się nie może zdecydować – pisanie czy rysowanie?

Jedno drugiemu nie przeczy, jedno drugiemu nie przeszkadza. Zawsze piszę, i zawsze rysuję. Nie mam żadnego problemu z decyzją.

Pańskie rysunki mają w sobie bogate historie.

Za dużo chcę powiedzieć? Są przeładowane?

Nie, ja tego nie oceniam. Po prostu na długo mnie zatrzymuje każdy z nich. Czuję, że jest w nich opowieść.

Moje rysowanie ewoluowało. Na początku rysowałem bardziej powściągliwie. Na swój użytek nazywałem te rysunki „cienką kreską”. Była tylko stalówka, czarny tusz i kartka papieru. Posługiwałem się kreską, nie żadną barwą, a już na pewno nie barwnymi plamami. Te pierwsze rysunki, gdzieś z wczesnych lat 80. były może bardziej symboliczne. Teraz są nieco bardziej rozbudowane. Przestałem bać się barw, zacząłem wprowadzać kolory, które lubię. Więc rysunki stały się bardziej malarskie, a w warstwie treściowej, może rzeczywiście bardziej rozgadane, czasami może przegadane. Pewnie dlatego, że człowiek niesie ze sobą bagaż wiedzy, doświadczeń, swoich intuicji, tego co po drodze poznaje. I gdzieś to wszystko potem stara się wyładować w twórczości. W tym sensie ktoś, kto jest bardzo czysty i świeży, jest najlepszym kandydatem na twórcę.

Tylko czy taki stan istnieje?

Oczywiście, mówię to przekornie, ale mam czasami takie wrażenie, że siadając nad kartką i zabierając się za opowiedzenie historii, tej kartki mi brakuje.

Tytuły rysunków są długie i intrygujące. Mnie zatrzymał zwłaszcza jeden: „Cząstka kobiety postępowej w towarzystwie konserwatysty”. Rysunek przedstawia kobietę z nagimi piersiami, bez głowy, ciągniętą za rękę przez mężczyznę w czarnym płaszczu. Dużo emocji we mnie budzi.

Cieszę się. Bo to rysunki nie bez związku z czasem, w którym powstawały. Są z ubiegłego roku. Mam dzisiaj alergię na wszelkie konserwatywne postawy, które są zwykle nieprawdopodobnie czarno-białe i irytująco stereotypowe. Na przykład cykl „Kraina umarłych sumień” narysowałem pod wpływem wydarzeń na granicy polsko-białoruskiej. Mając w oczach tych ludzi ukrywających się po lasach i zbrojnej siły narodu, która tam pokazywała swoją „moc”. Będąc świadomym cynicznej gry politycznej, która zablokowała nadgraniczny region, jej działanie nie dopuściło obiektywnych dziennikarzy. Kazano nam po prostu wierzyć władzy, że wszystko tam, nad granicą, w porządku. Że udaremniamy prowokację wrogiego państwa. Dobrze, udaremniajmy, ale co z ludźmi, którzy się tam skrywali po lasach, z małymi dziećmi? Bo tych ludzi traktowaliśmy jako statystykę naszych służb mundurowych. To mi się bardzo nie podobało. W dodatku działo się w okolicach świąt Bożego Narodzenia, jakże rodzinnych, jakże ciepłych, pod świecącą ciepło gwiazdką.

Z symboliką przyjęcia strudzonego wędrowca pod dach.

I tym nakryciem na stole, które pozostaje zazwyczaj puste... Wracając do tytułów rysunków, bawi mnie wyprowadzanie mojego widza na manowce. Sama zaś „tytulatura” wydaje się trochę śmieszna. Aczkolwiek, kiedy się coś narysuje, to zawsze można też podpisać Bez tytułu

Pan jednak tego nie pisze. I widzę duży treściowy ładunek w tych rysunkach i opisach. Trochę mi się to kojarzy z memami.

To ciekawe skojarzenie. Nigdy tak nie pomyślałem o swoich pracach...

Takie obrazkowo-słowne komentarze do rzeczywistości.

Czasem to się zdarza, a czasem kompletnie wychodzę poza nią. W pisaniu próbowałem od rzeczywistości uciekać, zwłaszcza, że za często skrzeczy i mocno rani. Czasem też rysowałem ilustracje do ukochanych powieści. W latach 90. zilustrowałem Golema Gustava Meyrinka. To książka, która mnie zafascynowała, kiedy byłem nastolatkiem. Przez swoją oniryczność, symbolikę, nieprawdopodobną plastyczność obrazów Pragi, samą postać Golema i inne postaci z żydowskiej diaspory czeskiej stolicy. Potem miałem przerwę, a teraz, jak stałem się już nieco starszym twórcą, choć nie nadmiernie postarzałym (śmiech), do ilustracji chętnie wracam. Stąd na wystawie, która była prezentowana w płockim teatrze Zamek Kafki.

I Balladyna.

I Balladyna, ale to zrobiłem okazjonalnie, w ukłonie dla Teatru Szaniawskiego. Pana Tutkę powinienem pewnie zilustrować, choć z pewnością Daniela Mroza nikt nie przebije. Pan Tutka to genialna postać Szaniawskiego… Wracając – rysowanie i literatura się u mnie się przenikają. 

No dobrze, to porozmawiajmy o pisaniu, bo czuję, że pan chce o tym mówić.

Jak miałem czternaście lat, zapisałem cały zeszyt wierszami. Co prawda szesnastokartkowy, ale napisałem ich od razu kilkanaście. Jako młody człowiek byłem pod dużym wpływem Schulza, Witkacego, Kafki. To byli moi twórcy.

To się da zauważyć w pańskich rysunkach.

Ale w literaturze poszedłem w inną stronę. Jestem trochę zmartwiony tym, że dzisiaj zostało zbyt mało przestrzeni dla twórców ambitnych. I tak naprawdę wydawcy w dużej mierze są tylko sprzedawcami książek. Trochę wymuszają na twórcach pisanie komercyjne. Wszystko na sprzedaż! Pierwsza rozmowa z wydawcą dotyczy potencjału sprzedaży - przykre. Usłyszałem od paru wydawców, że moje rzeczy zbyt literackie, zbyt wyrafinowane. No i potem trochę się odechciewa, prawda? Ten, kto weźmie sobie to bardzo do serca, będzie pisał tylko do szuflady. Oczywiście można też próbować się przez to przebijać.

A pan co zrobił?

Można szukać pieniędzy, żeby samemu się wydać, albo przynieść wydawcy pieniądze. Pierwszą książkę tak właśnie wydałem. Późno, bo w 2009 roku, w wydawnictwie Replika. Doświadczony wydawca przeczytał moich Dwóch morderców w podróży i powiedział: „Bardzo dobre, i nikt tego nie kupi”. Jak przyniosę pieniądze, może wydać. Nic mi nie pozostało. Znalazłem mecenasa, bo na szczęście są jeszcze wrażliwi ludzie na tym padole. 

A teraz pan nad czymś pracuje?

Teraz chciałbym wydać być może świadomie niedokończoną utopię. Nazwałem ją Uto. Zacząłem pisać w 2019 roku, a teraz napisałem duży wstęp, który tłumaczy, dlaczego nie chcę kończyć tej książki dokończyć. W chwili, gdy rozmawiamy giną ludzie, wojna zbiera swoje straszliwe żniwo. I o tym też jest moja ostatnia rzecz. Ale jestem tak zdruzgotany rzeczywistością, że sam nie wiem… pewnie zamilknę na jakiś czas.

Wierzy pan w to zamilknięcie?

Rzeczywiście nie za bardzo… Bo mam wielką chęć zmierzyć się z polską rzeczywistością. Roboczo nazwałem tę opowieść Skup niezłomnych i kolorowych. Chciałbym uchwycić wszystkie absurdy Polski tromtadrackiej, rozkrzyczanej, żałośnie rozpiętej między lekko przywiędłymi skrzydłami orła, a żołnierzami wyklętymi i dziedzictwem JP II. Chciałbym to wszystko w sobie zdyskontować i rzucić w ramiona groteski. Używając neologizmu, „zgroteszczyć”.

Nie wiem, czy będzie pan musiał specjalnie tę rzeczywistość „zgroteszczać”, bo groteski dostarcza wiele.

Pewnie tak. To znów nie będzie książka, która trafi pod strzechy i nie będzie się dobrze sprzedawała. Mimo to ją napiszę.

Jak się pan czuje prezentując ludziom to, co pan tworzy? Czy to jest trudne?

Dosyć trudne. Zawsze mam nadzieję, że kogoś moje rysowanie, moje obrazowanie choć trochę poruszy i zainteresuje. Bo najgorzej czuje się ten, którego spotyka obojętność. Jeżeli kalkulowałbym moje ryzyka, obawy czy strachy przy „pokazywaniu”, to najgorsza jest obojętność. Czyli sytuacja, w której ktoś przejdzie po mojej wystawie nie zatrzymując się ani na chwilę. To niełatwe. Moje rysunki, tak sądzę, dobrze wybrzmiewają w teatrach. Teatr jest takim miejscem, gdzie sztuki się przenikają, a ja to bardzo lubię. Więc najbardziej mnie boli obojętność. A reszta jest uśmiechem, milczeniem, piosenką i kwiatem.

Dziękuję za rozmowę.

Tytuł rysunku: Komisja moralności