Architekt wnętrz, który zaprojektował kilkadziesiąt teatralnych scenografii. Z Krzysztofem Małachowskim, laureatem tegorocznej Srebrnej Maski, rozmawiała Monika Mioduszewska-Olszewska.
Powiedziałeś mi kiedyś, że nie przepadasz za teatrem, wolisz kino.
Zdecydowanie wolę kino. Zdaję sobie sprawę, że jest to jakaś przewrotność. Wszystko zaczęło się w moim małym miasteczku, kiedy miałem mniej niż 16 lat. Od najmłodszych lat chodziłem na zajęcia plastyczne do miejscowego Domu Kultury. Kiedyś zobaczyłem ogłoszenie o tzw. DKFie (dyskusyjnym klubie filmowym), wykupiłem karnet i odkryłem magię kina. Byłem uczestnikiem tego klubu przez wiele lat, na studiach chodziłem na Konfrontacje, a potem Przegląd Filmów Warszawskich. Przesiedziałem w kinie setki godzin.
Twoje scenografie do spektakli są nietuzinkowe. Za dwie ostatnie, do Poskromienia złośnicy i Arszeniku i starych koronek, otrzymałeś od Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru Srebrną Maskę. Co takiego jest w twoich projektach?
Jestem architektem, i to właśnie architektura nauczyła mnie pewnej filozofii myślenia o przestrzeni. Uwielbiam oszczędność i swoistą symbolikę myślenia. Skrót jest dla mnie najwyższą formą wypowiedzi. Tego też nauczyłem się od mojego mistrza, Henryka Tomaszewskiego, twórcy polskiej szkoły plakatu. Nie lubię nadmiernego gadulstwa. Taka też jest scenografia do Złośnicy. Scenografia do Koronek jest pewnym dowcipem, taką scenograficzną bombonierką. Dużo teatralnego detalu. Chociaż nawet i w tej scenografii jest zauważalny oszczędny, minimalistyczny język - jeden kolor, czarny, jak w czarnobiałym filmie.
Jak się rodzi pomysł na scenografię? Co jest ważne?
Może Cię to zaskoczy, ale bardzo często wymyślam jakiś obraz poza tekstem. Konstruuję obrazy, które potem przyporządkowuję do odpowiedniego tekstu. Kiedyś, ale to tajemnica, w ogóle nie czytałem tekstu sztuki. Wystarczył mi sam tytuł i autor, i rozmowa, o czym ta sztuka jest. Reżyser używał wtedy bardzo trafnych i syntetycznych wskazówek. I to mi wystarczyło, aby uruchomić wyobraźnię. Weźmy np. Makbeta Shakespeare’a . Zamek, bagna, wiedźmy, las. Przecież to się dzisiaj kompletnie nie sprawdza, didaskalia autorów się kompletnie zdezaktualizowały.
Kłócisz się z reżyserami o swoje wizje czy ustępujesz?
Nigdy nie ustępuję. Dla mnie mądry reżyser to taki, który czerpie pełną garścią z genialnego kompozytora, choreografa, scenografa, a nie taki, który mówi tym twórcom, co i jak mają zrobić. Jeden ze znanych architektów, Frank Gehry, powiedział „Nie rozumiem, po co ludzie zatrudniają architektów, a następnie mówią im, co mają robić”.
Z wykształcenia jesteś architektem wnętrz, skąd twoje zainteresowanie teatrem? Nie wolisz urządzać wnętrz, które przetrwają dłużej niż teatralny sezon?
Tak naprawdę wykonuję te dwa zawody równolegle od ponad 25 lat. Architektura to zupełnie inna odpowiedzialność, inny stres - organizacyjny, finansowy, tu nie ma miejsca na żadną improwizację. Wszystko, do najdrobniejszego detalu, musi być przemyślane. Teatr przy architekturze to czysta przyjemność.
Mam wrażenie, że lubisz krzesła – operowałeś nimi zarówno w scenografii Poskromienia złośnicy, jak i w premierowym Nosorożcu.
Lubię krzesła, to bardzo wdzięczny obiekt. Poza łóżkiem, jest to drugi ważny dla człowieka mebel, niczym pies, od zarania dziejów towarzyszy człowiekowi. Mając krzesło można praktycznie opowiedzieć całą historię ludzkości. Jest to taki symbol architektury, wnętrz, ludzkich losów, całego naszego życia. Chociaż osobiście wolę siedzieć na podłodze.
Twoja żona, Katarzyna Anna Małachowska, jest choreografką, pracowaliście razem przy Poskromieniu złośnicy. Często zdarza wam się tworzyć taki twórczy duet?
No przecież dlatego jesteśmy razem (śmiech). Poznaliśmy się przy realizacji Mistrza i Małgorzaty w Czeskim Cieszynie. Przegadaliśmy godziny o tym, jak przestrzeń i ruch w teatrze są współzależne. Odkryliśmy te same fascynacje, potem stworzyliśmy dwa samodzielne spektakle: Warsztat 1 i Warsztat 2, premiery odbyły się w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie, w Akademii Teatralnej. Te spektakle były naszym dużym osobistym i artystycznym sukcesem. Myślimy już o Warsztacie 3, i kto wie... może uda nam się go zrobić ze studentami w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, gdzie obecnie wykłada moja żona
Opowiedz kilka słów o scenografii Nosorożca. Jaki to świat?
Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale uważam właśnie tę scenografię za wyjątkową. Zawsze marzyłem o stworzeniu takiej osobliwej przestrzeni. Przestrzeni, która całkowicie będzie poświęcona aktorowi. Moim ulubionym środkiem wyrazu od zawsze było światło, dlatego stworzyłem przestrzeń tylko dla tego środka wyrazu. No i chyba się udało. Poza wszystkim, tekst w Nosorożcu jest najważniejszy, nie należy mu przeszkadzać. Jeden z widzów, już po premierze, podszedł do mnie i powiedział „to jest tak, jakby ktoś zamówił u kompozytora muzykę, a pan stworzył ciszę”.