List do Teatru
W niedzielę wybrałyśmy się razem z mamą do płockiego teatru na sztukę pt.: „M. Zimińska”. Byłam szczerze urzeczona treścią widowiska, jak i formą. Muzyka na żywo, scenografia prosto z przedwojennych lat, ciepłe żółte światło oraz kunszt aktorski Pani Magdaleny Tomaszewskiej. To wszystko sprawiło, że półtorej godziny minęło mi w cudownym nastroju, którego ostatnio brakowało w codziennym życiu. Teatr przeniósł mnie w inny świat - melodii, sukcesu, pieśni, uczuć…
Na koniec musicalu artyści wyszli na scenę. Publiczność klaskała. I tylko jeden Pan z przyklejonym na piersi serduszkiem WOŚPu wstał i bił oklaski na stojąco. Ów Pan został wyróżniony przez aktorkę. Mógł wybrać piosenkę na bis i stać obok, gdy ta wykonywała utwór. Ja również chciałam wstać, ale coś mnie powstrzymało. Zdałam sobie sprawę wtedy jak wiele we mnie wstydu, który ciężko jest przełamać. Inni nie wstali, więc i ja nie wychyliłam się przed szereg. Takie zachowanie było podwójnie krzywdzące. Dla artystów – bo nie otrzymali uczciwej „zapłaty” za swoją pracę. Dla mnie – bo w myślach przegrałam ze swoimi fałszywymi obawami.
Mira w spektaklu skierowała słowa do Władysława Broniewskiego „trzeba robić to, co się kocha” (liczę, że nie pomyliłam). Potrzebowałam ich – ja, osoba na zakręcie.
Chciałabym podziękować artystom, którzy dołożyli wszelkich starań, by odtworzyć rzeczywistość Zimińskiej. Nie tylko przybliżyli jej życie i sylwetkę, ale także pokazali, że zawsze warto być odważnym i wiernym sobie. To jest sztuka, która przynosi prawdziwy sukces.
Z podziękowaniami,
Aneta Piasecka
fot. Dorota Cempura